niedziela, 21 czerwca 2020

Delegacja do Niemiec | Kartka z kalendarza przedsiębiorcy

Zdjęcie z mojego bloga ze stylizacjami "Chaber w rzepaku"


Za każdym razem, kiedy odwiedzam Berlin, patrzę na to miasto innymi oczami, a dokładniej - z innej perspektywy.
Najbardziej zapadły mi w pamięci te z roku 2014, 2018 i 2019. Prawdopodobnie dlatego, że w owych latach patrzyłam już na Berlin z perspektywy przedsiębiorcy, a nie tylko podróżnika z plecakiem.


Rok 2014


Delegacja do Wyższej Szkoły Biznesowej SRH Hochschule (BHS), gdzie przeprowadziłam wykład pt. "Failules & successes of start up" dla międzynarodowej grupy studentów rozpoczynających naukę na tejże uczelni oraz brałam udział w rozdaniu dyplomów. Rozpierała mnie duma, kiedy wyróżnienie za najlepsze wyniki w nauce i najwyższą średnią w danym roku otrzymała Polka.
Pojechałam tam na zaproszenie dziekana tejże uczelni, a swojego byłego profesora z The Neisse University oraz przyjaciela mojego promotora z Politechniki Wrocławskiej, dr inż Jana Skoniecznego, który do Berlina zabrał się ze mną.





Przechodząc bardzo późną porą przez metro na Dworcu Zoo, którego sama nazwa powodowała u mnie ciarki z powodu lektury "My, dzieci z Dworca Zoo" napisanej na podstawie rozmowy z Christane F.


dygresja
(moja ciocia, którą określamy mianem drugiej mamy, wręczyła mi ją, kiedy poszłam do pierwszej klasy szkoły średniej. Moim zdaniem było to zdecydowanie za wcześnie na tą lekturę, ale książka swoje zadanie spełniła. Nigdy nawet przez myśl nie przeszło mi, żeby spróbować narkotyków, czy też "dopalaczy")


ze zdziwieniem stwierdziłam, że poza zaledwie jednym narkomanem w trakcie snu na stojąco (przerażający widok, który do tamtej pory znałam tylko z opisu w książce), nie trafiłam na żadne przerażające widoki, ani niebezpieczeństwo.


Rok 2018


Nocna wizyta w Berlinie podczas przesiadki z samolotu z Malagi, gdzie przez parę dni jako cyfrowy nomada pracowałam na home office z Torremolinos, a później rzeczonej już Malagi, na autokar do Polski.
Korzystając z okazji zaliczyłem nocne zwiedzanie Bramy Brandenburskiej.
Berlin był mroźny, pusty i spokojny.



Rok 2019


Wizyta z okazji 9 urodzin mojej siostrzenicy, małej Julii.
Zrobiłam różowy tort urodzinowy i zorientowałam się, że niemieckie ceny wcale nie są znacznie wyższe niż Polskie oraz, że jest to tak multikulturowe miasto, że trudniej spotkać w nim rodowitego Niemca, nie wspominając już o prawdziwym Berlińczyku.




W ramach obowiązkowej pamiątki (trofeum z wyprawy) przywiozłam sobie dwa kaktusy kupione na wyprzedaży garażowej, które stoją i pięknie wyglądają wśród dżunglii mojego parapetu.

Droga powrotna prowadziła przez Drezno, w którym nie powstrzymałam się, żeby nie odwiedzić swojego ulubionego miejsca - cudownego pałacu Zwinger oraz kawiarni, w której tradycyjnie zamawiałam z koleżanką po kawałku z każdego ciasta, które jadłyśmy oczami i prosiłyśmy o jego przekojenie.
Tym razem udało się tam strollować wróbla.

Oczywiście, z moim szczęściem Zwinger akurat był remontowany, a Galeria Sztuki, która się wnim znajduje (ponieważ był poniedziałek) zamknięta. 




Rok 2020


Delegacja, która pokazała mi, że faktycznie bariery i ograniczenia, w tym te powodowane strachem, znajdują się przede wszystkim w naszej świadomości.
Wsiadłam do samochodu i przejechałem 300 km za jednym razem bez problemu docierają pod wskazany adres.
Jeszcze kilka tygodni temu nie uwierzyłabym, że sama wybiorę się do Niemiec i będę w stanie poradzić sobie z taką trasą.




W drodze powrotnej zorientowałam się, jak bardzo na niemieckich autostradach brakuje kultury jazdy. Porównując zachowania polskich i czeskich kierowców - Niemcy nie mają jej w ogóle.
Patrząc natomiast na dwa znane mi dobrze miasta mogę powiedzieć, że w Jeleniej Górze kultura jazdy jest niesamowicie wysoka. We Wrocławiu – średnia: zdarzają się trąbienia i wymuszenia pierwszeństwa, ale ogólnie nie jest źle.

Uczono mnie, że widząc obce rejestracje, czy to z innego miasta, czy kraju, trzeba zachować szczególną ostrożność oraz uzbroić się w cierpliwość, bo taki kierowca często nie zna trasy, może źle skręcić albo po prostu szuka danego adresu i wlecze się jak ślimak.
Normalne, nie jest stąd.

Do Niemiec wybrałam się bączkiem, który, z racji zminimalizowanego silnika na potrzeby miejskich wypraw na zakupy do marketu, czy też do osiedlowego po bułki, charakteryzuje się znacznym ograniczeniem prędkości narzuconej mu przez silnik.

W Niemczech rejestracja nikogo nie obchodzi, a na autostradzie rządzą ci, których auta obdarzone są dużymi silnikami.

Dwupasmówka.
Co jakiś czas napotkałam na potrzebę wyprzedzenia. Nikt zdawał się respektować faktu, że w miejskim bączku wyprzedzanie zajmuje nieco więcej czasu. Co prawda nikt też na mnie nie zatrąbił, ani nie migał światłami, ale drobne zahamowanie z mojej strony mogłoby spowodować katastrofę...

Podczas jednego z wyprzedzań, kiedy wyjechałam już na prawy pas, znikąd wyrósł za mną samochód. Znikąd oznacza tyle, że musiał jechać z prędkością około 300 km na godzinę.
Zaczął migać na mnie światłami. Nie pamiętam, czy trąbił.
Byłam już w trakcie manewru na lewym pasie dwupasmowej drogi jednokierunkowej, więc tak czy siak nie miałabym dokąd usunąć mu się z drogi.
Wyprzedziwszy zjechałam na prawy pas, ale kierowca jadący za mną, zamiast wyprzedzić mnie i pojechać sobie w siną dal, zrównał się ze mną i zaczął wymachiwać rękami.
Zareagowałam tak, jak w takich sytuacjach zalecał instruktor nauki jazdy w czwartym odcinku kultowej serii "Naga broń".
Nie otwierałam jednak okna.




Po tym geście kierowca udawał, że chce mnie zepchnąć. Nie patrzyłam w lewo, więc nie wiem, jak blisko podjechał, ale dzięki temu nie dostałam za kierownicą zawału.
Wiedziałam, że mnie nie zepchnie, ani nawet się o mnie nie otrze bo szkoda byłoby mu lakieru. Auto miało dość nietypowy, soczystozielony kolor, więc naprawa zapewne nie byłaby tak tania, jak w przypadku bardziej popularnego czarnego lub granatu.

Widząc, że to nie skutkuje, niemiecki kierowca wykonał kolejny manewr, który był do przewidzenia i, który na szczęście przewidziałam: wyprzedził mnie próbując zajechać mi drogę, po czym zaczął przyhamowywać.
Ja zaczęłam hamować zawczasu, więc owego manewru zajechania mi drogi z jego strony nawet nie odczułam.
Nie mniej jednak – próbował. I udało mu się nieźle mnie wystraszyć.

Na polskiej już drodze poczułam się bezpieczniej, ale stres i niewyspanie dawały się jeszcze we znaki i nie myślałam jakoś specjalnie szybko.
Kiedy znajdujący się za mną bus z polską rejestracją mignął na mnie światłami, zjechałam na pas awaryjny, żeby mógł mnie, razem z jadącym za nim kolejnym autem, wyprzedzić.
Ale to nie było natarczywe i pełne złości miganie, tylko pojedynczy znak świetlny, który spowodował, że się ocknęłam.

Mam jednak nadzieję, że do końca roku zobaczę efekt tej delegacji, a mój stres nie pójdzie na marne. Mam nadzieję, że DolnośląskiGrzaniec (bezalkoholowy) pod nazwą Glühwein Alternativ (alkoholfreies Produkt) będzie dostępny w Berlinie albo i jeszcze dalej!
Kolejny kierunek: Czechy!

Dolnośląski Grzaniec

Nigdy nie sądziłam, że uda mi się przełamać strach i przejechać autem samodzielnie 300 km i to jeszcze za granicę.
Rok temu jeździłam samochodem po Warszawie. Myślałam, że to nie możliwe.
Tym razem bez problemu poradziłam sobie w Berlinie.
Nie miałam pojęcia, że ludzie, z którymi mamy do czynienia i ich wiara w nasze możliwości może dawać takie efekty!

Zaczął się kolejny rok, w którym zaczynam nadrabiać za wszelkie lata ciągłej, ciągnącej mnie mocno w dół krytyki. Mija rok, kiedy odcięłam się od hejtu i wiecznej krytyki, która nie miała nic wspólnego z konstruktywnym wyrażaniem swojej opinii.
Jestem ciekawa, co będzie dalej!


______________________


Jeśli chcesz lub planujesz:
      • wprowadzić swój produkt na zagraniczne rynki: przede wszystkim Czeski i Niemiecki
      • włączyć Dolnośląskiego Grzańca do swojego asortymentu sprzedażowego - do restauracji, pubu, baru, czy sklepu
odezwij się do mnie!
Odezwij się również w kwestii:
  • skutecznej promocji swoich produktów i usług, jeśli dedykujesz je kobietom (www.wymianaubrań.pl)
  • wejść ze swoim asortymentem do Internetu (czytaj więcej).


Nazywam się Julia Daroszewska. Od ośmiu lat zajmuję się ogólnie pojętym marketingiem. Potrafię skutecznie wykorzystywać wszelkie dostępne na rynku narzędzia, co przekłada się na duże zasięgi i budowanie świadomości wspieranych przeze mnie marek.
Prowadzę szkolenia z tworzenia skutecznych profili/kont na LinkedIn i budowania strategii działań, która pomaga osiągnąć zamierzony sukces: budować wizerunke eksperta, wspierać markę w budowaniu jej świadomości lub szukania pracy.

                                   OFERTA | KONTAKT 



           Insta      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz