Mój list to redakcji Radia Wrocław
Zachęcona przez Państwa podzieleniem się opinią o mieście Jeleniej Górze postanowiłam coś napisać.
Jelenia Góra - moje miasto przez rok
Jestem rodowitą Wrocławianką. Przez rok mieszkałam w Jeleniej Górze - od marca 2019 do marca 2020, czyli do kiedy zaczęła się pandemia. Później nie miałam już co tam szukać, a szkoda, bo tęsknię za miastem bardzo.
Jelenia Góra urzekła mnie swoim podobieństwem do tego, jaki Wrocław był jeszcze przed 10 laty. Tutaj życie płynie wolniej, nie ma wyścigu szczurów i zaglądania sobie do portfela. Nie ma życia na pokaz.
Ludzie tutaj bardzo wyraźnie dzielą się na dwa obozy: tych z wyższą, wszechobecną w tym mieście kulturą, wychowanych przez Teatr i galerie, którzy mówią czystą polszczyzną, której we Wrocławiu mocno zaczyna już brakować, oraz na tych, którzy mówią... Jak mówią, mocno kalecząc język.
To, co uwielbiałam w tym mieście to widok gór z różnych jego części. Szczytów, które w myślach nazywałam Polskimi Alpami.
Jelenia Góra była dla mnie doskonałym miejscem do życia, ponieważ było tu gdzie wyjść, czego się napić, co zjeść. Zaledwie 20 min jazdy rowerem od centrum mogłam znaleźć się w samym sercu lasu, nad rzeką, gdzie słychać było tylko śpiew ptaków.
Starałam się rozkręcić w tym mieście imprezy wymiany ubrań z cyklu SWAP Jelenia Góra. Wrocławskie imprezy SWAP Wrocław, które organizowałam regularnie od 2013 są (bądź były, bo przez pandemię ich nie organizuję) największym cyklem tego typu imprez w Polsce, ale zainteresowanie okazało się naprawdę nikłe.
Myślę, że to miasto jest jednak na wyższym poziomie kultury niż ubrania, które absolutnie się z nią nie kojarzą.
Aczkolwiek przechadzka głównym deptakiem spacerowym od Placu Ratuszowego - ulicą Konopnickiej przechodzącą w 1 Maja była zawsze ucztą dla oczu, szczególnie oczu stylistki, którą również jestem (również, bo zajmuję się wieloma rzeczami).
Idąc przez Plac Ratuszowy często śmiałam się na widok stojącej tam fontanny z Neptunem powtarzając, że Jelenia Góra manifestuje nią fakt, że posiada dostęp do morza.
Jelenia jako jedno z nielicznych miast miało swój imienny statek - statek pasażerski Jelenia Góra, którego kapitanem był pan Glegociński, a matką chrzestną moja babcia - Ludmiła Daroszewska.
Samą w sobie fontannę lubiłam również obserwować ze względu na jeleniogórskie gołębie, które sprytnie nauczyły się pić wodę lecącą bezpośrednio z rzygaczy.
Krwiożerce, jeleniogórskie gołębie, przy których lepiej nie pokazywać się z kanapką w ręce, o czym przekonałam się przy pierwszej próbie nakarmienia ich (uwielbiam gołębie! Ale tych jeleniogórskich się autentycznie boję), gdy obsiadły mnie całą.
Kupioną specjalnie dla nich bułkę wyrzuciłam jak najdalej od siebie i z daleka, w bezpiecznej odległości i pustymi rękami patrzyłam, jak jedzą.
To, o czym słyszałam, a czego nie udało mi się nigdy zobaczyć to niesamowicie stara studnia ukryta gdzieś wewnątrz Ratusza.
Jelenia Góra to dla mnie również piękny park za Pałacem Schaffgotschów, w którym to pałacu studiowałam oraz parkowe ścieżki, po których absolutnie nie dało się jeździć na rolkach oraz czarne wiewiórki, które, nie wiedzieć czemu zimą nie śpią. Ale może to i dobrze, bo są jednak atrakcją turystyczną na skalę Europy.
Jeżdżąc na korepetycje, z których się utrzymywałam natrafiłam na pętlę tramwaju, o którym słyszałam od taty - rodowitego jeleniogórzanina. Była to chyba najwyżej położona nad poziomem można trakcja tramwajowa w Polsce, a tramwaj wspinał się z jednym wagonem odczepionym pod dość stromą górę.
Niestety nie urodziłam się w porę, żeby doświadczyć podróży nim, ale cieszę się, że udało mi się zobaczyć to legendarne, ale kompletnie nigdzie nie wspominane miejsce.
To, co poza widokiem gór i czystą polszczyzną zachwyca mnie w tym mieście to architektura: bardzo charakterystyczne dla tego miasta są drewniane dobudówki i ganki.
Tutaj też pierwszy raz miałam styczność z prawdziwą, poniemiecką kamienicą, w której zresztą mieszkałam. Zachwycające były dla mnie ponad 3 metrowe sufity z piękną sztukaterią, a wystający z sufitu, oryginalny hak od lampy gazowej pobudzał wyobraźnię o tym, jak kiedyż wyglądało tutaj życie.
Co prawda Sobieszów oficjalnie należy do Jeleniej Góry, w moich oczach zawsze będzie odrębnym miastem. Ale skoro już jest to obszar Jeleniej, wspomnę o pewnej osobliwości mieszkańców tego obszaru leżącego u podnóża zamku Chojnik.
Dla mnie te nieco ponad 2 km wdrapywania się do zamku stanowiły nie lada wysiłek. Pamiętam, jak do swojego pierwszego wejścia na Chojnik jako mieszkanka Jeleniej Góry przygotowałam się jak na prawdziwego sportowca przystało: miałam wygodne adidasy, getry, membranową kurtkę, plecak z butelką wody... A schodząc ze szczytu chowałam ze wstydem twarz przed osobami, które koło mnie schodziły z góry w kapciach prowadząc psa na smyczy, albo pań z wózkami w butach na niewielkich, aczkolwiek jednak obcasach.
Dla nich wejście na Chojnik jest tym, czym dla takich mieszczuchów jak ja – wyjście na podwórko między blokami.
To, czego na pewno dobrze nie wspominam, a z czym wcześniej nie miałam do czynienia to smród spalin z kominów, które, jak tylko spadła temperatura, było czuć na ulicach. Sama w mieszkaniu miałam piec kaflowy i była to dla nie pierwsza w życiu styczność z czymś podobnym.
Co prawda dziadkowie, po przeprowadzce do Wrocławia mieli w mieszkaniu kozę, w której dziadek palił węglem, ale daleko jej było do prawdziwego pieca kaflowego.
Dziękuję za inspirację i motywację do spisania swoich wspomnień z ostatniego, niezwykle cudownego roku, który spędziłam w Jeleniej Górze. Mam nadzieję, że i Państwo wyciągną z nich jakieś inspiracje, o których warto byłoby wspomnieć na antenie Radia Wrocław.
Myślę, że ciekawostką może być fakt, że jestem wnuczką Zbigniewa Daroszewskiego, który był wieloletnim przewodniczącym rady miasta od bodajże roku '58 do '71.
Był osoba, która zaszła tak wysoko nie należąc do partii i będąc zadeklarowanym katolikiem, co, jak wiadomo w tamtych czasach było jednym z powodów do bycia tępionym.
Obecnie moim nabytym i samozwańczym dziadkiem jest pan Zbigniew Dygdałowicz, którego część z Państwa z pewnością kojarzy. Mimo że nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni, zwracam się do niego per dziadku. Myślę, że mało kto potrafi tak jak on opowiadać o tym mieście. Zresztą - jako pracownik archiwum miejskiego Jeleniej Góry wie o niej w zasadzie wszystko, a i opowiadać potrafi.
Pozdrawiam serdecznie całą redakcję Radia Wrocław - tę z Wrocławia i tę z Jeleniej Góry, o ile ktoś w czasie pandemii urzęduje jeszcze w budynku JCK pod gabinetem pana Zbigniewa Dygdałowicza.
Julia Daroszewska
Parę dni po wysłaniu maila do redakcji Radia Wrocław, zadzwoniła do mnie dziennikarka i zaprosiła do udzielenia krótkiego wywiadu – miałam podzielić się swoimi wspomnieniami do mikrofonu.
Opublikowałam je na swoim kanale na YouTube.
O AUTORCE

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz