Oczekiwania: hurrra! Wrócę dziś do domu wcześniej, uwalę się z książkami na łóżku i zanurzę w lekturze (zapakowałam sobie ich kilka).
Potem umyję kudły (już się doczeeeekać nie mogę ścięcia!), żeby rano na spokojnie wstać i pójdę spać jak człowieka, a co najważniejsze - wyśpię się w ciszy i spokoju bez szczekacza za oknem! 😁
Rano zjem sobie na śniadanie resztę salcesonu i będę mieć go z głowy.
Rzeczywistość: 2,5h jazdy z przewagą stania w korkach zamiast 1h.
W aucie udało mi się nagrać kilka video do opublikowania na YouTubie. Niestety nieco "pocięte", bo gdzie nigdzie stała polycja, albo ktoś wjeżdżał mi na hak i stresował. Aczkolwiek faktem jest, że od kiedy mam z tyłu "ogonek", czuję się nieco bezpieczniej, kiedy ktoś podjeżdża mi tak blisko, że spoglądając w górne lusterko, mogę spojrzeć mu głęboko w oczy.
O ile tylna szyba nie jest zasyfiona.
Wtedy wyłączałam nagrywanie, żeby skoncentrować się na źródle swojego stresu.
Skoro jednak nagrałam tyle materiału, znów ucieszyłam się, że skoro mam tak długie i wolne popołudnie, od razu wszystko obrobię, czyli posklejam i opublikuję na YouTubie.
Z czasem jednak mina mi zrzedła, bo w przerwach między nagrywaniem kolejnych urywków, a patrzeniem głęboko w oczy osobom, które próbowały we mnie wjechać, uświadomiłam sobie, że nowe systemy Windows nie mają fabrycznie wbudowanego Windows Mowie Makera, z którego korzystam. A taki też system miałam mieć do swojej dyspozycji.
No trudno! Pocieszał mnie jednak fakt, że zawsze będę mieć czas, żeby w spokoju poczytać.
Tak. Niemieckiego też planowałam się pouczyć.
Weszłam do domu o 20.00. Nie miałam siły na żadne zakupy spożywcze.
Na obiad zjadłam swoje sobotnie śniadanie, a w ramach czegoś oraz czegoś ciepłego w jednym, wypiłam na raz prawie cały, duży słoik Dolnośląskiego Grzańca (bezalkoholowego). Z lodówki patrzyło na mnie zalotnie piwo na miodzie, ale kazałam mu się zamknąć... Z powrotem w lodówce.
Od paru tygodni nie piję alkoholu dołączając tym samym do grupy docelowej wspomnianego Grzańca, w której wcześniej nie byłam, a moje jego spożywanie ograniczało się do potrzeby ogrzania się na jarmarkach albo degustacji podczas produkcji.
Padłam na łóżko, (oczywiście sama, książki zostały w przedpokoju), z którego zgramoliłam się około 23:00, żeby się "kąpnąć".
Kudły zostały mi na rano, a budzik, kiedy go nastawiałam, z dziką satysfakcją pokazał nieco ponad 7h snu.
Dramat polegał na tym, że moje oczy niezarejestrowawszy liczby "8" wysyłają do mózgu paniczną informację, że nie ma nawet co zasypiać, bo to małe ustrojstwo zaraz zadzwoni.
Na śniadanie zjadłam jakieś dziwne rzeczy, które znalazłam w lodówce.
Kudły umyłam jakimś takim szamponem z niemieckiej, dyskontowej sieciówki, jedynym, który znalazłam w łazience (poza Fructisem, ale od niego szare mydło jest lepsze), bo wszystkie inne coś z łazienki wymiotło. Teraz dopiero będę mieć na głowie dramat.
Ale, ale..!
Zobaczyłam Ratusz.
Kiedy po raz pierwszy wyprowadziłam się z Wrocławia, dwa miesiące po maturze, przy każdej wizycie tutaj jechałam do Rynku, żeby popatrzeć na Ratusz.
We Wrocławiu bez przerwy coś się zmienia i to czasem w takim tempie, że za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżam, nie rozpoznaję tak dobrze znanych mi niegdyś miejsc.
Na szczęście Ratusz, od przemalowania na czerwono (z koloru "niezdrowej kupy") cały czas pozostaje taki sam.
Wczoraj zmieniłam trasę właśnie po to, żeby na niego zerknąć. O dziwo nie poczułam się, jak turysta.
Patrząc na jego zabytkową bryłę poczułam się jak w domu.
Poza tym wczorajszy dzień był niezwykle owocny. Po raz pierwszy chyba... Od matury poszłam "na babskie zakupy" (dla pełnego zrozumienia dodam, że zakupy odzieżowe, a nie "podpaskowe" 🤭) z pełną swobodą i bez liczenia każdej złotówki.
Nie lubię wydawać pieniędzy.
Nie umiem wydawać ich na siebie.
Ostatnie zakupy tego typu jakie pamiętam, aczkolwiek nie obyło się na nich bez liczenia kasy, były jednak takie w pełni dla przyjemności i moje moje, zrobiłam w Libercu, w Czechach, po jednej z pierwszych w życiu wypłat. Robiłam wtedy staż studencki w Jabłońcu. Swoją drogą w tym samym budynku, ale na nie-pamiętam-już-którym-piętrze, w którym w ubiegłym roku w marcu moje wyrobki: czekoladowe babeczki COOKIE WITH LOVE, wspomniany już Dolnośląski Grzaniec (bezalkoholowy), Dżemstery i gorąca czekolada Choco Dżoolka zajęły I. miejsce w konkursie na regionalny produkt spożywczy (wygrywając z czeskim piwem!).
Przez ostatnie lata, a dokładnie przez ostatnie osiem lat, czyli od kiedy organizuję imprezy bezgotówkowej wymiany ubrań SWAP Wrocław, moje zakupy odzieżowe sprowadziły się do zaledwie kilku (nie liczę tych, na których wydaję nie swoje pieniądze, czyli zakupy z klientami w ramach usługi Osobistej Stylistki), które w danym momencie były niezbędne: bo nagle niemiłosiernie schudłam i wszystko ze mnie leciało, więc poleciałam po spodnie, albo na gwałt, a raczej na prezentację potrzebowałam czarne spodnie, które akurat mi się skończyły.
I tyle.
Wlokąc się po zakupach do auta skontaktowała się ze mną dziennikarka magazynu Wroclife celem przeprowadzenia szybkiego wywiadu o wspomnianym cyklu SWAP Wrocław.
Rozmowa zajęła 1,5h i wcale nie skończyła się naturalnie. Po prostu obie musiałyśmy już iść, bo zrobiło się naprawdę późno, a żadna z nas nie spodziewała się, że rozmowa przebiegnie tak sprawnie i w tylu nieoczekiwanych kierunkach.
Dzień nie był więc taki zły. A książki mają tę przewagę nad wszystkim innym, że prawie zawsze i wszędzie można je ze sobą zabrać i prawie zawsze i wszędzie czytać w dowolnym miejscu i czasie.
O AUTORCE

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz